Nie ma cwaniaka nad warszawiaka? – o micie polskiego e-pirata

Narodowa skłonność do samobiczowania przejawia się m.in. w opowiadaniu o Polakach jako największych internetowych piratach. Badania rynków regionu wcale nie potwierdzają jednak, byśmy prowadzili w ściąganiu filmów z sieci. A historie o torrentowych rekordach Polaków czy szacunki krociowych strat PKB z tytułu piractwa skłaniają nie tylko do refleksji nad pirackim duchem narodowym, ale i metodologią tych szacunków.

Coś w rodzaju infantylnej dumy towarzyszy opowieściom Polaków o biciu rekordów internetowego piractwa. Nie wiem czy to przekonanie o własnej cwaności w obchodzeniu barier, czy raczej satysfakcja, że przynajmniej w jednej ze sfer to nie bezduszni kapitaliści są górą – w każdym razie rzadko udaje mi się dostrzec wyraz zażenowania czy poczucia obciachu u tych, którzy beztrosko ściągają filmy i seriale z internetu. Ani myślę ich tu protekcjonalnie oceniać (tylko dlatego, że sama miewam to poczucie obciachu…), to tylko wstęp do krótkiej demitologizacji – wcale nie jesteśmy takimi asami w ściąganiu.  
Jeśli spojrzeć na region CEE – czarny pas należałoby wręczyć Rumunom. Odsetek tych, którzy ściągają tam programy z torrentów jest ponad dwa razy wyższy niż w Polsce (66 proc. versus 31 proc.). Niewiele gorsi są Czesi (niemal 60 proc.), przy których Rosjanie, Węgrzy i Polacy to płotki jeśli chodzi o skalę wykorzystania torrentów i serwisów hostingowych do ściągania z nich filmów i seriali. To wszystko dane z regionalnego badania MEC. Nie ma w nich mowy o popularnych w Polsce serwisach streamingowych, co do których badani nie mają pewności czy są legalne – ale realizując badanie uznaliśmy, że korzystanie z torrentów jest prawdopodobnie najtrudniejszą do “odkształcenia” praktyką, realizowaną najczęściej ze świadomością, że jest kontrowersyjna pod względem prawnym, stąd: szczególnie warto przyjrzeć się właśnie jej.  

SL template - linkpost

Przy opracowywaniu wyników wymieniałam maile z czeskimi, rosyjskim i rumuńskimi badaczami, a ilekroć schodziło na temat piractwa, pojawiały się uśmieszki i komentarze „o, przynajmnej w tym jesteśmy lepsi”. Mam więc poczucie, że w całej CEE, i to także w branży, o ściąganiu programów z internetu myśli się niekoniecznie jak o kradzieży, a raczej jako „alternatywnym obiegu kultury”. I można to kwitować tylko z ironią i przekąsem, a można się też głębiej zastanowić jaki ma to związek z naszą specyfiką narodową, jaki z liberalnymi dość w kwestii ściągania przepisami, na ile wynika z oczywistych braków (nie można znaleźć programu legalnie zaraz po premierze) i tego swoiście pojętego poczucia sprawiedliwości.  
Najciekawsze w tym wszystkim wydają mi się jednak konsekwencje.
Kompletnie obce jest mi myślenie firmy konsultingowej PWC, która dwa lata temu podzieliło się z rynkiem alarmującymi danymi o stratach dla PKB z tytułu piractwa (http://www.pwc.pl/pl/media/2014/2014-04-16-piractwo-w-sieci-przyczyna-milionowych-strat-dla-polskiej-gospodarki.html). Bo żeby te straty wystąpiły, należałoby założyć, że zamknięcie „nielegalnych” (cudzysłów – bo wiem, że to nieuprawniony termin) serwisów spowoduje masowy zakup treści z legalnych źródeł. A niby czemu takie założenie miałoby być słuszne? 
Torrentowcy to najaktywniejsi użytkownicy filmów i seriali, ściągający i oglądający z większą częstotliwością niż przeciętny widz długich treści wideo w sieci. Według badania MEC, 36 proc. znich zdarza się płacić za wideo w internecie, podczas gdy średnia dla pozostałych użytkowników VOD to 31 proc. Badania MEC pokrywają się w tym zakresie z badaniem „Obiegi kultury” prof. Mirosława Filiciaka, który kilka lat temu stwierdził na ich podstawie, że piraci internetowi są jednocześnie najaktywniejszymi konsumentami kultury.
Optymistyczne więc wydaje się założenie (a taki chyba kierunek myślenia przyjęło PWC), że większość z nich wysupła dodatkowe środki z chwilą gdy odetnie się im dostęp do pirackich źródeł lub gdy niedostępne dziś legalnie treści będą do pozyskania legalnie i … odpłatnie. Bo niewykluczone, że z ich budżetu na kulturę (i tak ponadprzeciętnego) musiałyby wypaść inne pozycje. I znów przyczynić się do „strat” w gospodarce.
To jedna rzecz. A inna – to kwestia promocji programów i serwisów, która odbywa się także dzięki „nielegalnemu” ściąganiu. Weźmy taki „House of Cards” – Polacy według kilku zestawień plasują się w czołówce ściągających (http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1611187,1,polacy-masowo-sciagaja-house-of-cards.read. ). Ranking w tej postaci w ogóle jest mało miarodajny (różna liczba mieszkańców, inna penetracja szerokopasmowego internetu), ale mniejsza o to. Czy aby tylko źle świadczy o Polakach i o szansach legalnych serwisów taka skala ściągnięć „House of cards”? Po pierwsze to sygnał, że apetyt na dobre treści jest nad Wisłą ogromny. I że spieszy się nam do nowości zza oceanu. A po drugie – dzięki takiej popularności serialu, Netflix buduje u nas rozpoznawalność nie inwestując w to na razie ani grosza. Z badania MEC wynikało, że ponad 20 proc. kojarzy tę nigdy niereklamowaną w Polsce markę. Być może – jak już się pojawi – Polacy chętniej zainwestują w subskrypcję Netfliksa.
Puentując już ten przydługi wywód: na temat internetowego piractwa w Polsce wyrosło sporo mitów. I ostrożnie należy podchodzić m.in. do tez o naszej pozycji lidera w kategorii, wielomilionowych strat dla PKB z tytułu piractwa, czy do rozmowy o piractwie jako pladze i niedostrzegania, że w dużej mierze stoją za nią ludzie zainteresowani i inwestujący w kulturę. 

Joanna Nowakowska

Żyje z pisania, ale woli czytanie. Łącznie od ponad dekady śledzi rynek telewizyjny, a od jakiegoś czasu ma wrażenie, że rynek śledzi również ją :) Obowiązki naczelnej ScreenLoverki łączy z pracą w agencji mediowej, do której przeszła z Atmediów. Poprzednio - dziennikarka „Media & Marketing Polska”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.