Rok 2014 upłynął mi na rozstrzyganiu wewnętrznego dylematu: „oglądać TV czy nie oglądać TV?” Albo raczej przyznawać się do oglądania TV czy nie przyznawać. Bo zdaje się, że dzisiaj konsumpcja telewizji jest zdecydowanie „passé”. Czy może lepiej byłoby gdybym nie przedłużała na kolejny okres abonamentu, wyrzuciła telewizor i korzystała tylko z dobrodziejstwa sieci?
Pierwszy dyskomfort poczułam, gdy w powszechnych, całkowicie niezobowiązujących, dyskusjach z rozmówcami z różnych kręgów pojawiał się temat jakiegoś programu, serialu czy filmu. Gdy ja już przymierzałam się do rozwijania kwestii w szerszym znaczeniu społeczno-geograficznym na ten przykład, ów rozmówca spieszył z informacją: „yyy wiesz, ja NIE MAM telewizji”. Przy czym, wyznam szczerze, mówił to z taką emfazą, jakby co najmniej należał mu się medal za to poświęcenie. Z mojej strony powinien wtedy nastąpić zrozumiały odruch urwania wątku, zmiany tematu i dalszego miłego „small talk”.
I tak było przy pierwszych kilku przypadkach natrafienia na „CZŁOWIEKA, KTÓRY NIE MA TELEWIZJI”. Bo poczułam wstyd, że należę do Polski B, że zamiast czytać wartościowe książki, tracę czas na TV, że gdy gotuję, zamiast muzyki z radia, towarzyszy mi serwis info lub program przyrodniczy, że telewizor zabiera mi cenne chwile z dziećmi, że nie biegam…. STOP! STOP! STOP!
Jednak powtarzające się deklaracje słyszane od ludzi, obserwacja jak zmienia się sposób przyswajania obrazu, sprawiły, że w miejsce dyskomfortu pojawiła się zadziorność. Bo co to znaczy „NIE MASZ TELEWIZJI”? Czy chodzi o to, że nie masz TELEWIZORA jako sprzętu czy o programy linearne? Czy to znaczy, że w ogóle nie oglądasz filmów, wiadomości, sportu, programów naukowych itd.? Czy może oglądasz je przez Internet, na YouTubie czy innym serwisie?
Jedyną rzeczą stałą jest prawo ciągłej zmiany – powiedział swego czasu Heraklit z Efezu. Świat po drugiej stronie ekranu rozwija się nieustannie, zatem sposób jego odbioru również. Branża usług telewizyjnych, czy też od strony nośników, czy od strony treści, ulega przekształceniu. Przyszła grupa docelowa wychowywana jest już w całkowicie innych warunkach niż aktualni konsumenci. To będzie miało zdecydowany wpływ na kształt tego, czym będzie telewizja za 10 lat.
Świadczyła o tym dobitnie średnia wieku uczestników Orange Video Fest. Sama mając w domu młodzież w przedziale 11-15 lat, wiem doskonale, że brak telewizji nie byłby w ogóle tragedią. Co innego z dostępem do Internetu. Tymczasem zauważyłam, że moje dzieci, które w sieci szukają przede wszystkim rozrywki, to w telewizji wybierają głównie kanały tematyczne (historia, nauka, podróże i kuchnia) i stąd czerpią sporą dawkę wiedzy oraz ciekawostek.
Właśnie w tym tkwi sedno. Rok 2014, jak żaden inny, redefiniował pojęcie tego, czym jest oglądanie treści TV, czego oczekują odbiorcy i w jakim kierunku to wszystko zmierza. Zmusił branżę do postawienia sobie pytań w co celować, jak celować i jak na tym zarobić.
Bawią mnie nagłówki ogłaszające „ŚMIERĆ TV”, bo co to znaczy, że telewizja umrze? Że znikną kanały, że nagle publiczna przestanie istnieć, że wielka czwórka odpuści? BZDURY. Po pierwsze pamiętajmy, że większość Polski OGLĄDA telewizję, szczególnie poza dużymi aglomeracjami miejskimi. Po drugie, to zbyt duży biznes, by nagle się dezaktywował.
Najwspanialszą rzeczą, jaką dały nam dzisiejsze czasy, to WYBÓR. Tylko wyłącznie od odbiorcy zależy czy ogląda dany serial, film, program za pośrednictwem:
a) telewizji w czasie rzeczywistym
b) telewizji w dowolnym czasie, bo został on nagrany
c) urządzenia mobilnego w czasie rzeczywistym
d) urządzenia mobilnego w dowolnym czasie
e) serwisu VoD na dowolnym urządzeniu
Nie mam złudzeń, że dyskusje dotyczące wyższości jednego sposobu odbioru nad drugim będą trwały, tak jak trwają przepychanki pomiędzy zwolennikami PSP a Xbox, Pepsi a Coca Coli, McDonald’sa a Burger Kinga… Grunt że nikt tu nie jest gorszy czy lepszy. Wszystko jest dla ludzi i to człowiek wybiera, to co mu odpowiada. Będą o tym donosiły raporty z oglądalności i podsumowania branżowe, które zwykle pączkują w tym okresie. Dopiero co Wirtualne Media i inne serwisy doniosły, cytując badania Nielsena: „Dane telemetryczne pokazują, że w 2014 roku Polacy spędzali przed telewizorem średnio 4 godziny, 20 minut i 1 sekundę dziennie. W porównaniu do poprzednich lat ten czas się wydłużył – o 13 minut więcej niż w 2013 roku, 17 minut i 2 sekundy więcej, niż w 2012 roku oraz 18 minut i 18 sekund więcej, niż w 2011 roku”
Oglądanie czy nieoglądanie telewizji nie świadczy o poziomie danego człowieka. Bo dziś, dzięki bogatej ofercie kanałów, dzięki różnorodności stacji tematycznych, serwisów VOD, aplikacji Smart TV, dzięki funkcjonalności dekoderów, możemy wszystko dokładnie zaplanować, nagrać i odtwarzać kiedy się chce i ile razy się chce.
Nie napisałam tu nic odkrywczego. Bardziej chodzi o rozliczenie się z własnym demonem: TAK, OGLĄDAM TELEWIZJĘ, LUBIĘ TELEWIZJĘ…. UMIEM OGLĄDAĆ TELEWIZJĘ, tak by starczało mi czasu na czytanie, bieganie, gotowanie, odrabianie lekcji z dziećmi, spotkania z przyjaciółmi… bo robię to wtedy, gdy mi to pasuje i na czym mi to pasuje. Jestem rozważną TV-holiczką.
P.S. Dzięki TVP Kultura mogłam w końcu obejrzeć upragniony spektakl „Nasza Klasa”, na który polowałam w teatrze, ale zawsze coś wypadało. Był nadawany na żywo, bardzo dobrze sfilmowany i wzbudził emocje tak, jak bym tam była. Dodam jeszcze, że tego dnia kiedy była emisja, także mi coś wypadało, zatem nagrałam i obejrzałam go w spokoju, na mojej wygodnej kanapie i duuużżym telewizorze! Taka sytuacja 🙂
Rozważna TV-holiczka! Tak! Przypomniała mi się taka sytuacja:
“O kupiliście telewizor?!” – wyraziłam zdziwienie, bo nigdy nie mieli telewizora Ci moi znajomi.
“Tak, bo syn w szkole nie widział jak wygląda Putin”. – odpowiedzieli oni.
Rozważnie, by mieć czas na lekcje, sport, rozmowę z rodziną, spacer, psa…
A wieczorem na kanapie lubię oglądać robiąc na drutach lub parsując.
Dzięki za wsparcie. Trzeba tej rozwagi uczyć dzieci, bo programy skierowane do nich uzależniają jak narkotyki poziomem głupoty chyba:-((