Po wyeksploatowaniu celebrytów i gotowania, branża produkcji TV dryfuje w kierunku eksperymentów społecznych. Swatanie samotnych, godzenie zwaśnionych i kojarzenie bezdzietnych – wyłącznie w celach prokreacyjnych – to leitmotiv rozpędzających się właśnie formatów z Izraela, Holandii, czy Norwegii. W lekkim odwrocie są dziś kulinaria, talent shows i teleturnieje. Na topie wciąż mamy zaś randki i programy ‘przygodowe’ – podsumowuje The Wit, łowca trendów programowych.
Była tu już mowa o programowym wzmożeniu na rynku telewizji i wideo. Jeszcze nigdy się tyle nie oglądało i nie produkowało, a poza tradycyjnymi telewizjami, producenci mają dziś do obsłużenia rosnącą gromadę wschodzących platform, które w pogoni za widzem i pieniędzmi inwestują we własne oryginalne formaty. W Cannes szukają inspiracji, których dostarczaja m.in. prezentacje The Wit. Sesje z udziałem tej firmy to absolutny hit MIPCOM-u. Grand Auditorium, największa sala w centrum festiwalowym (ponad 4 tys. miejsc), pęka w szwach w czasie wystąpień Virginii Mouseler, współzałożycielki firmy, która próbuje opakować w „trendy” nowinki programowe ze świata. Rożnorodność formatów, jakie prezentowała w tym roku nie dała się najwyraźniej spiąć bardziej konkretnym hasłem niż „Togetherness”. The Wit rozumie je jako łączenie ludzi (rodzin, par, przyjaciół) na szereg rozmaitych sposobów z udziałem telewizyjnych kamer, psychologów, behawiorystów, a następnie widzów.
Jakie najoryginalniejsze formaty z tego nurtu zobaczyli na MIPCOM ScreenLovers?
Do zakochania jeden ‘niuch’
„Animal Attraction” to nowy randkowy show bazujący na przekonaniu, że miłość to nic innego jak reakcja chemiczna, a homo sapiens kieruje się w życiu instynktami. Zapachem, smakiem, dźwiękiem, dotykiem, które dostarczają bezwiednych bodźców do zakochania. Uczestniczki nie widzą początkowo kandydatów (mają zawiązane oczy), nie mają też pojęcia czym się oni w życiu zajmują. W kojarzeniu par w tym norweskim show pomagają też naukowcy, którzy dokonują swoich wyborów – nie zawsze tożsamych z podpowiedziami zmysłów uczestniczek.
On tańczy dla mnie
Show, który podbiłby moim zdaniem polską publiczność to francuski „Dance floor date”. Singielki wybierają w nim wymarzonego partnera obserwując taniec kilku kandydatów. Przez zaciemnione ekrany widzą jedynie kontury ich tańczących ciał, a na podstawie ruchów w rytm wybranych przez singielki piosenek decydują, który tańczy jak mu zagrały. Taneczne przeboje, miłość, współzawodnictwo – aż mi się nie chcę wierzyć, że ktoś z Polski nie zainteresuje się tym formatem.
Zgoda buduje
Godzenie się przed kamerami i wyjaśnianie bolesnych problemów, najczęściej w asyście psychologów, to kolejny wschodzący trend na rynku produkcji.
Eksploatują go izraelski „Boxed”, program, w którym skonfliktowani bliscy zamykani są w specjalnie zaprojektowanej kapsule (tytułowym ‘box’), by według wskazówek udzielanych przez pozostającego poza tym pomieszczeniem mediatora, dojść do porozumienia.
Dwa bliźniacze show o szukaniu pojednania zrobili też niezależnie Niemcy i Holendrzy.
W niemieckim „Look me in the eye” i holenderskim „Face to face” skłóceni przyjaciele (rodzina, bliscy) muszą przez kilka minut w absolutnym milczeniu patrzeć sobie w oczy.
Wyjaśnianiu i prostowaniu relacji służy także amerykański „The letter” – przyjaciel pisze w nim list do uczestnika show, w którym z brutalną szczerością wykłada co jego bliski powinien zmienić w zachowaniu i postawie życiowej. Adresat nie wie, który z jego przyjaciół napisał list, ale zobowiązuje się realizować przez tydzień wszystkie zalecenia zawarte w przesyłce. Na koniec dowiaduje się od kogo ją dostał.
Nadpsute relacje rodzinne ratuje z kolei brytyjski „Families gone wild” – już w styczniu widzowie w UK zobaczą w tym formacie Freemantle skłócone rodziny, które wywożone są na bezludne wyspy, by tam, bez jedzenia, wody i narzędzi poradzić sobie, pod warunkiem, że na nowo nawiążą współpracę. W walce o byt mają szukać utraconych wartości i odbudować relacje.
Fast forward: sprawdź co w życiu ważne
Pytanie o prawdziwe wartości powraca w dwóch, bazujących na podobnym pomyśle programach z Holandii oraz Izraela. Holenderski „The story of my life” funduje parze celebrytów podróż w przyszłość. Postarzając młodych i urodziwych uczestników najpierw o 30, a następnie o 60 lat, skłania ich do refleksji czy aby na pewno robią obecnie w życiu to, czego nie będą żałować, gdy ich twarz już nie tylko z pomocą charakteryzatorów pokryta będzie siecią zmarszczek, a na plecach wyrosną garby.
W „Fast forward” formuła jest zbliżona. Tu zwykli ludzie – przyjaciele bądź rodzina – przenoszeni są z pomocą charakteryzatorów i stylistów o kolejnych 20, 40 i 60 lat do przodu. Patrzą na swoje obecne problemy z perspektywy staruszków i szukają najlepszych rozwiązań.
Zróbmy sobie syna
Zważywszy na zamieszanie, jakie wywołał „Ślub od pierwszego wejrzenia”, trudno mi sobie wyobrazić w konserwatywnej polskiej telewizji „Pregnant & platonic”. To show, w którym bezdzietne, a marzące o dziecku osoby, szukają pary w celach czysto prokreacyjnych. Ich zegar biologiczny tyka, na zakochiwanie i podchody nie ma czasu. Zamiast ślubu jest szkoła rodzenia i trening rodzicielski. To w czasie tych ćwiczeń kandydatki wybierają przyszłych ojców. Kamera zostaje z nimi przez rok – a więc towarzyszy im jeszcze chwilę po porodzie.
W zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, by rozwinąć ten show o pomysł z singapurskiego „Man birth”, też prezentowanego na MIPCOM przez Wit. W tym programie mężczyźni z pomocą naukowców doświadczają trudów ciąży. Z zamontowanymi brzuchami i z pomocą technologii wywołujących takie wrażenia jak u ciężarnych, mogą poczuć dokładnie to co ich partnerki w trudnych chwilach błogosławionego (choć nie przez wszystkich) stanu.
Formatów, które trudno spiąć jedną klamrą pojawiły się w Cannes dziesiątki – wśród nich transseksualne kobiety grające w piłkę nożną (Hiszpania), obżerające się publicznie dziewczyny (nie wiedzieć czemu – szokujący widzów program w Południowej Korei), walcząca o dom setka kandydatów, którzy przez dwa miesiące próbują wytrzymać ze stadem konkurentów i kamerą w domu wyposażonym w jedną toaletę i kilka łożek (Holandia); wreszcie – show przygodowy, w którym zawodnicy podróżują z kozą, a od ich powodzenia w rywalizacji zależy życie kozy. Śmierć zadają jej sami uczestnicy… (Holandia)
Właściwie nie pozostaje nic innego jak pozdrowić w tym miejscu polskich medioznawców, biadolących nad upadkiem obyczajów i diagnozujących z troską, że polska telewizja osiągnęła dno. Ja tam już słyszę pukanie od spodu…