Na wiosennych targach telewizyjnych MIPTV 2014 w Cannes Meksyk zaskoczył bogactwem oferty i obiecał, że na jesiennych targach MIPCOM zaskoczy bogactwem oferty jeszcze bardziej. I dotrzymał słowa. W błędzie jest ten, kto myśli, że meksykańscy producenci telewizyjni mają do zaoferowania przede wszystkim telenowele. To już historia – pisze Piotr Machul.
Dziś meksykańskie produkcje zaskakują i formą, i tematyką, i warsztatem. Producenci z Meksyku pełnymi garściami czerpią z amerykańskich wzorców. I mówią o tym wprost. Ba – niektóre propozycje – np. serialowe – przygotowywane są w koprodukcji z firmami ze Stanów Zjednoczonych. To prosty i konkurencyjny cenowo sposób na szukanie odbiorców i wśród mieszkańców Meksyku, i wśród meksykańskiej diaspory w USA.
Na MIPCOM można było zobaczyć i „Burn the Bridge”, mocny miniserial historyczny z wojną domową w San Salvador w tle, i film „Gofer”, meksykańską wersję “House of Cards” (tak, tak!), i „The Dark Widow”, serial o Griseldzie Blanco, królowej kokainy, której zarzucono 250 zabójstw, w tym uśmiercenie swoich czterech mężów, i coś z zupełnie innej beczki czyli program „Stand Up For Your Country”, familijną wersję „Mam talent”, w której śpiewają przedstawiciele różnych pokoleń.
Patrząc na – przeważnie wyselekcjonowane przez wystawców ambitne produkcje meksykańskie – często przychodziła refleksja, że na tym tle firmy producenckie z Ameryki Północnej i Europy wyglądają dość blado i zaczęły zjadać własny ogon. Przynajmniej niektóre.
Oglądając na targach kilka lat temu norweskie reality show „The Coffin” wydawać się mogło, że doszliśmy do ściany. W programie prowadzący jeździł małym samochodem z trumną na dachu i zachęcał celebrytów, by nie znając dnia ani godziny, już teraz na oczach widzów zorganizowali swój pogrzeb. To jednak nie była ściana. Spora część zachodnich nowości (bo polskich nie pokazywano) prezentowanych na MIPCOM 2014 dowiodła, że twierdzenie Einsteina o dwóch rzeczach, które nie mają granic (wszechświat i głupota ludzka), nadal jest aktualne.
Hiszpański format „Soul Out”, jak sam tytuł wskazuje, to igraszki z diabłem w tle. Uczestnicy „sprzedają” swoje dusze w zamian za obietnicę spełnienia marzeń. A marzenia jak wiemy ludzie mają różne – niektóre nawet widowiskowe, niektóre do pokazania najwyżej w stacjach kodowanych i to najlepiej po godzinie 23.
Inna hiszpańska propozycja to ni to reality, ni to serial „Sexpert”, w której ekspertka bez metafor wyjaśnia i pokazuje co i jak, wiadomo komu i w jakim temacie.
Ale zostawmy Hiszpanów. Nieangielski humor znajdziemy w angielskim formacie „Man vs fly”, w którym zamknięci w klaustrofobicznym pomieszczeniu uczestnicy mają za zadanie uśmiercić muchę w sposób bliski ich profesji. Czyli mówiąc wprost: nurek uśmierca muchę płetwą, karateka ciosem z półobrotu, a rybak… żywą (jeszcze przez chwilę) rybą. Ładny program? Widziałem lepszy!
Na MIPCOM 2014 szczytem – użyję eufemizmu – braku wyczucia, był format z oferty Endemola „Keep Your Dog Alive”. Bardzo smutni uczestnicy, właściciele ciężko chorych psów, które zostaną uśpione, walczą by ich pupile zanim odejdą zostały… sklonowane przez południowokoreańskich naukowców.
Prezentowane na Lazurowym Wybrzeżu przykłady braku taktu, wyobraźni czy po prostu głupoty można mnożyć, choć przyznam, że propozycja Endemola była chyba najmocniejsza.
Można też chwalić Meksyk. Można pukać się w czoło a nawet rwać włosy z głowy ogladając niektóre formaty zza Oceanu i z Europy Zachodniej. Ale trudno odmówić większości producentów obecnych na canneńskich targach odwagi w eksperymentowaniu.
Tymczasem nad Wisłą rolnik szuka żony…